Zamknij reklame

Jedną z głównych zmian w iPhonie 5 jest nowe złącze Lightning, które zastępuje istniejące 30-pinowe złącze dokujące. Ale dlaczego Apple nie użył zamiast tego standardowego Micro USB?

Nowy iPhone 5 niesie ze sobą sporo zmian sprzętowych: szybszy procesor, obsługę 4G, lepszy wyświetlacz czy aparat. Prawie wszyscy zgodzą się co do przydatności tych wiadomości. Z drugiej strony jest jedna zmiana, która może nie każdemu przypaść do gustu. Chodzi o zmianę złącza z klasycznego 30-pinowego na nowe Lightning.

Apple w swoim marketingu wykorzystuje dwie duże zalety. Po pierwsze, Lightning jest o 80% mniejszy od swojego poprzednika. Po drugie, dwustronność, przy nowym złączu nie ma znaczenia, którą stroną włożymy go do urządzenia. Zdaniem Kyle’a Wiensa z iFixit, który demontuje wszystkie produkty Apple’a do ostatniej śrubki, głównym powodem zmiany jest rozmiar.

„Apple zaczął przekraczać granice 30-pinowego złącza” – powiedział Gigaom. „W przypadku iPoda nano złącze dokujące było oczywistym czynnikiem ograniczającym.” Po jego wymianie możliwe było znaczne zmniejszenie grubości odtwarzacza muzycznego. To założenie z pewnością ma sens, wszak nie byłby to pierwszy raz, kiedy inżynierowie z Cupertino zdecydowali się na taki krok. Wystarczy przypomnieć sobie wprowadzenie MacBooka Air w 2008 roku – aby zachować smukły profil, Apple pominęło w nim standardowy port Ethernet.

Kolejnym argumentem jest starzenie się oryginalnego złącza dokującego. „Trzydzieści pinów to dużo jak na złącze komputerowe”. Wystarczy spojrzeć na lista zastosowanych pinów i jasne jest, że to złącze naprawdę nie pasuje do tej dekady. W przeciwieństwie do swojego poprzednika, Lightning nie wykorzystuje już kombinacji połączeń analogowych i cyfrowych, ale jest czysto cyfrowy. „Jeśli masz akcesorium takie jak radio samochodowe, musisz komunikować się przez USB lub interfejs cyfrowy” – dodaje Wiens. „Akcesoria będą musiały być trochę bardziej wyrafinowane”.

W tym miejscu można się spierać, dlaczego Apple nie zastosował uniwersalnego Micro USB, które zaczyna stawać się swego rodzaju standardem, a nie autorskim rozwiązaniem. Wiens przyjmuje, jak twierdzi, „cyniczny pogląd”, zgodnie z którym chodzi głównie o pieniądze i kontrolę nad producentami akcesoriów. Według niego Apple może zarabiać na licencjonowaniu Lightning dla urządzeń peryferyjnych. Według danych niektórych producentów jest to kwota od jednego do dwóch dolarów za każdą sprzedaną sztukę.

Jednak według eksperta technologicznego Rainera Brockerhoffa odpowiedź jest znacznie prostsza. „Micro USB nie jest wystarczająco inteligentne. Ma tylko 5 pinów: +5 V, masa, 2 piny danych cyfrowych i jeden pin sensu, więc większość funkcji złącza dokującego nie będzie działać. Pozostałoby tylko ładowanie i synchronizacja. Poza tym piny są na tyle małe, że żaden z producentów złączy nie pozwala na zastosowanie prądu 2A, który jest potrzebny do ładowania iPada.”

W rezultacie wydaje się, że obaj panowie mają trochę racji. Wygląda na to, że złącze Micro USB naprawdę nie wystarczyłoby na potrzeby Apple’a. Z drugiej strony trudno znaleźć inny powód wprowadzenia modelu licencjonowania niż wspomniana kontrola nad producentami urządzeń peryferyjnych. W tym momencie pozostaje jedno ważne pytanie: czy Lightning rzeczywiście będzie szybszy, jak twierdzi Apple w swoim marketingu?

Źródło: GigaOM.com a pętlainsight.com
.