Zamknij reklame

Jeżeli lubisz łączyć słuchanie muzyki z efektami świetlnymi, a jednocześnie należysz do posiadaczy elementów oświetleniowych z serii Philips Hue, mamy dla Ciebie dobrą wiadomość. Firma Philips połączyła siły z platformą streamingową Spotify, aby zaoferować użytkownikom wyjątkowe wrażenia słuchania ulubionej muzyki w serwisie Spotify w połączeniu z imponującymi efektami kolorowych żarówek Philips Hue.

Philips łączy siły ze Spotify

Oświetlenie z linii produktów Philips Hue cieszy się dużą popularnością wśród konsumentów na całym świecie. Firma Philips nawiązała niedawno współpracę z operatorami platformy do strumieniowego przesyłania muzyki Spotify i dzięki temu nowemu partnerstwu posiadacze wspomnianych elementów oświetleniowych będą mogli cieszyć się ulubioną muzyką ze Spotify w połączeniu z imponującymi efektami żarówek i innych elementów oświetleniowych. Istnieje wiele sposobów synchronizacji słuchania muzyki z efektami oświetlenia w domu, ale wiele z nich wymaga posiadania specjalnego oprogramowania lub sprzętu zewnętrznego. Dzięki połączeniu Philipsa i Spotify użytkownicy nie będą potrzebować niczego poza kompatybilnymi żarówkami Philips Hue poza Hue Bridge, który automatycznie porządkuje wszystko, co niezbędne po połączeniu systemu oświetlenia z kontem użytkownika w Spotify.

 

Po połączeniu obu systemów efekty świetlne są automatycznie w pełni dostosowywane do konkretnych danych odtwarzanej muzyki, takich jak gatunek, tempo, głośność, nastrój i szereg innych parametrów. Użytkownicy będą mogli także sami dostosować efekty. Efekty będą działać niezależnie od tego, czy użytkownik posiada konto Spotify premium czy darmowe. Jedynymi warunkami jest zatem wspomniane wcześniej posiadanie mostka Hue Bridge oraz kolorowych żarówek Philips Hue. Możliwość podłączenia systemu Philips Hue do Spotify została udostępniona wczoraj poprzez aktualizację oprogramowania sprzętowego i powinna być dostępna dla wszystkich posiadaczy urządzeń Philips Hue w ciągu tygodnia.

Google opóźnia powrót pracowników do biur

Kiedy w pierwszej połowie ubiegłego roku wybuchła światowa pandemia choroby COVID-19, zdecydowana większość firm przeszła na system pracy z domu, przy którym w większym lub mniejszym stopniu pozostają do tej pory. Wymuszone przejście do home office nie umknęło nawet takim gigantom jak Google. Wraz ze spadkiem liczby przypadków wspomnianej choroby, a jednocześnie wzrostem liczby osób zaszczepionych, firmy stopniowo zaczęły przygotowywać się do pełnego powrotu swoich pracowników do biur. Google planował powrót do klasycznego systemu pracy jesienią tego roku, ale częściowo przesunął powrót na początek przyszłego roku.

Dyrektor generalny Google, Sundar Pichai, w połowie tego tygodnia wysłał do swoich pracowników wiadomość e-mail, w której poinformował, że firma przedłuża możliwość dobrowolnego powrotu do fizycznej obecności w miejscu pracy do 10 stycznia przyszłego roku. Po 10 stycznia we wszystkich placówkach Google powinien być stopniowo wprowadzany obowiązek obecności w miejscu pracy. Wszystko będzie oczywiście zależeć od aktualnej sytuacji i ewentualnych działań antyepidemicznych na danych obszarach. Według pierwotnego planu pracownicy Google'a mieli wrócić do swoich biur już w tym miesiącu, jednak kierownictwo firmy ostatecznie zdecydowało się przełożyć powrót. Google nie jest jedyną firmą, która zdecydowała się na podobny krok – także Apple ostatecznie opóźnia powrót pracowników do biur. Powodem jest między innymi rozprzestrzenianie się wariantu Delta choroby COVID-19.

.